Autobus znika w chmurze kurzu, a my stoimy na poboczu i nie bardzo wiemy co dalej. Wokół nas hale, tory, zagajniki. Ale to musi być gdzieś tutaj, przecież nazwa przystanku nie kłamie! Na ogrodzeniu dostrzegamy brązową strzałkę: twierdza. Po chwili buty głucho dudnią o drewniany most i dostrzegamy fragmenty murów. Jednak o tym, że jesteśmy blisko atrakcji mówi nam przede wszystkim wzmożony ruch samochodowy.
Po kilku minutach marszu wyłania się przed nami cel naszej wędrówki: Twierdza Wisłoujście. Przekraczamy bramę, pokonujemy kręty tunel (jak się potem dowiadujemy specjalnie kręty, żeby zbłąkana kula uderzyła w ścianę a nie w obrońcę). Wychodzimy na dziedziniec. Kupujemy bilety i czekamy na przewodnika, bez którego zwiedzenie twierdzy jest niemożliwe. Czas oczekiwania wykorzystujemy na rozejrzenie się po otoczeniu. Dziedziniec zamykają potężne mury, wewnątrz znajduje się wieniec z budynków do złudzenia przypominających gdańskie kamieniczki. Nad wszystkim góruje wysoka wieża. Mamy nadzieję, że dane nam będzie się na nią wdrapać.
>>Zobacz także: Mierzeja Wiślana. Poradnik dla znudzonych plażą
Tymczasem przybył nasz przewodnik i możemy rozpocząć zwiedzanie. Tradycyjnie z pierwszych jego słów poznajemy historię zabytku. Początki sięgają XIV wieku, kiedy w miejscu dzisiejszego obiektu stała drewniana strażnica. Jej miejsce w XV wieku zajęła murowana twierdza, która wraz z rozwojem sztuki fortyfikacyjnej była udoskonalana o nowe elementy (m.in o te kamieniczki, które okazały się mieszkaniami oficerów). Założenie miało bronić Gdańska przed nieprzyjaciółmi z morza. Pytanie: jak twierdza mogła strzec ujścia Wisły, skoro znajduje się ono jakieś cztery kilometry stąd? Otóż gdy warownia powstawała, Wisła wpadała prostym korytem tuż za twierdzą, a Westerplatte było co najwyżej nowo powstająca mielizną gdzieś u brzegu. Widzimy teraz, jaką pracę wykonała rzeka przez wieki.
Przewodnik
prowadzi nas najpierw do pomieszczeń gospodarczych. W kuchni mamy
okazję spojrzeć w czeluść paleniska, które pamięta na pewno woń
XVII - wiecznych potraw. Szkoda, że my nie mogliśmy jej poczuć!
Przed nami wspinaczka na wieżę, która tak nam się spodobała od
początku. Okazuje się, że to latarnia morska i to najstarsza na
polskim wybrzeżu! Spełniała tę funkcję od momentu powstania w
1482 r. To rdzeń i serce twierdzy. Pokonujemy 123 stopnie (ich ilość
nadal jest przedmiotem sporów, i choć Przewodnik prosił każdego,
by je liczył, jako grupa nie doszliśmy do porozumienia). Widok z
wieży nie pozwala zbyt długo zaprzątać sobie głowy matematyką.
Powiem tylko - zapiera dech. Pod nami nitka Wisły, promy cumujące
wzdłuż nabrzeża, w dali majaczy Nowy Port, dwie pozostałe
gdańskie latarnie morskie, Westerplatte. Niedaleko błyszczy w
słońcu Bursztynowa Arena.
Teraz czas z wyżyn zejść zupełnie nisko, pod ziemię. Pod bastionami mieściły się dawne kazamaty i działobitnie. Dziś przechodzimy tu przyspieszony kurs strzelania z armaty.
Teraz czas z wyżyn zejść zupełnie nisko, pod ziemię. Pod bastionami mieściły się dawne kazamaty i działobitnie. Dziś przechodzimy tu przyspieszony kurs strzelania z armaty.
Twierdza
przetrwała potop szwedzki, który odarł nas z większości zamków
i pałaców, przetrwała dwie wojny, nie przetrwała natomiast
wyzwolenia przez Armię Czerwoną. Została zniszczona praktycznie w
całości. Jednak dzięki pracom konserwatorskim każdego roku coraz
więcej pomieszczeń zostaje udostępnionych do zwiedzania. My
mieliśmy okazję obejrzeć nowootwarte pomieszczenia oficerskie.
Po
ponad godzinie, która upłynęła jak mgnienie oka, kończymy
zwiedzanie. Znów przekraczamy fosę, stajemy na poboczu pustej
drogi. Z chmury kurzu wyłania się autobus i zabiera nas do Gdańska.
Twierdza zostaje za nami, będzie nadal milcząco strzegła miasta.
Mała porada:
Ciekawszą alternatywą dotarcia do twierdzy jest wycieczka tramwajem wodnym z Westerplatte lub Żabiego Kruka (linia F5).
Byłam, ale twierdzy nie dane mi było zwiedzić:( U Ciebie sobie pooglądałam i poczytałam!
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto, szczególnie urzeka widok z latarni. Do powtórki :)
OdpowiedzUsuń